Zręczne wzmacnianie napięcia, sporo strzelanin i specyficzne zagęszczenie "westernowości", co znamionuje chyba westerny późne i może zapowiada Tarrantino, tego z Dzikiego Zachodu. Taki western "psycho", choc też i w telewizyjnym omówieniu miano rację, że to film zarazem przygodowy. Na pewno oryginalny, czemu pomogły charyzmy Bronsona i Willa Sampsona, prawdziwego Indianina, pamiętnego z "Lotu nad kukulczym gniazdem". Warden też chyba był charyzmatyczny, ale mało było widać pod jego filmowym zarostem, założono mu woalkę brody i fryzury, miałem kłopoty w dekodowaniu jego stanów psychicznych.
Opinia na tym forum, że western nudził jest najtrafniejszą autoprezentacją autora tamtych słów jako kogoś bez wrażliwości i wyrobienia filmowego.