Mam pewien problem z tym filmem niby jest tu wszystko co u Szweda najlepsze, ale mam nieodparte wrażenie, że w innych filmach jego grzebanie się w ludzkiej psychice znacznie lepiej zagrało.
Oczywiście oś dramatu oparta na postaciach pastora i jego kochanki porusza. Twierdzenie, że Bóg istnieje w przeciwieństwie do wcześniejszego „Źródła” tutaj zostaje zanegowane. Wszystko to intelektualnie wymagające, świetnie zagrane, Nykvist się znów sprawił, mimo to tutaj nie siedział zahipnotyzowany jak przy „Personie”, czy „Szeptach i krzykach”.
Chciałem więcej, niż otrzymałem.
A ja znacznie mniej. Temat faktycznie banalny- kryzys wiary u osoby duchownej. Przecież to zwykle jest sinusoida, jak u większości wierzących. Jakaś jednak niedorzeczna sprzeczność panowała w zachowaniu pastora, ale w takich filmach chyba właśnie chodzi o brak logiki, tzn. o to, że nic nie jest jasne, proste i stałe.