Przez pierwszą połowę było nawet dobrze. Szkoda, że Richard Lynch był tylko na chwilę, bo jak zwykle wypadł dobrze. Gorzej z Matthiasem Huesem i Michaelem Berrymanem, którzy dostali role kretynów i mnie tylko zdenerwowali. Film kręcono chyba cały czas w jednej (ogromnej) lokacji, ale to aż tak mi nie przeszkadzało. Typowy film postapokaliptyczny, typowo marny. Lepiej włoskie śmieci oglądać.